Zjechany przez opinię
publiczną za płytką fabułę, zbyt wiele efektów komputerowych oraz bezsensowne
czary mary. Zaledwie 6,7 na Filmwebie.
Fala krytyki względem filmów tworzonych przez DC wciąż trwa. Ale… mnie się
niesamowicie podobał! Chcecie wiedzieć dlaczego uważam, że całkowicie spełnił
moje oczekiwania, które stawiałam względem Suicide Squad i z kina wyszłam z bananem na twarzy, a w trakcie oglądania
oczy błyszczały mi się z radości? To czytajcie dalej :)
P.S. Żadnego spoilerowania :)
Genialna obsada! Role zagrane perfekcyjnie, a szczególnie Jared Leto jako Joker, Margot Robbie jako Harley Quinn oraz Will Smith w roli Deadshoot’a. Postać Harley Quinn, pani psychiatry, która z miłości do Jokera postradała zmysły, zachwyciła mnie całkowicie. Jej nieobliczalność, żarciki i odpały były wręcz słodkie :P Zdecydowanie już wiem za kogo w tym roku się przebiorę na Halloween, co pewnie ucieszy niejedna parę oczu :P gdyż Margot zbyt wiele na sobie w filmie nie miała, ale mimo tego zupełnie nie wyglądała wulgarnie. Jedyne co mnie w tej postaci drażniło to ckliwe fantazje o zmyciu szalonej buźki Jokera i założenia z nim rodzinki na przedmieściach w domku z białym płotkiem. Srsly? Popłynęli z tym pomysłem :P Ehhh i właśnie ów Joker – kolejna boska rola w Suicide Squad. Psychopata w najlepszym wydaniu :) Tylu było już Jokerów w historii kina, ale Jared Leto na pewno zapisze się w mojej pamięci swoją interpretacją najbardziej szalonego wroga Batmana :)
Nie można również zapomnieć o głównej „gwieździe” filmu – Will Smith jako Deadshoot. Seryjny, płatny morderca, który nigdy nie pudłuje, a jednocześnie ckliwy ojciec, który dla córki zrobi wszystko i… jeszcze do tego nowy bestie Harley Quinn ;) Złożona postać, której w filmie nie brakuje w prawie żadnej scenie :P
Ale hola, hola… co z resztą? Najbardziej ciekawa byłam jak poradzi sobie Cara Delevigne. Owszem grała już w paru filmach, ale jakoś łatka modelki na tyle do niej przylgnęła, że ciężko mi się jeszcze przestawić na Carę aktorkę. I cóż – zachwycić nie zachwyciła. Postać June Moone aka Enchantress pełna możliwości, a wyszła płytko. Czy to wina Cary czy scenariusza? Who knows. A szkoda, gdyż można było zdecydowanie lepiej pokazać tę postać.
Muzyka – perfekcyjnie dobrana do scen i budująca klimat :) Kawałki dobrze znane każdemu – klasyki takie jak: Queen, the Bee Gees czy the Rolling Stones, ale także songi, które obecnie można usłyszeć w radiu jak Grace czy Lil Wayne, Wiz Khalifa&ImagineDragons. Każdy bohater dostał indywidualny motyw muzyczny towarzyszący przy jego prezentacji widzowi :) Nie wiem jak dla Was, ale w moim przypadku muzyka ma ogromny wpływ na to jak odbieram film. Kiepskie tło muzyczne potrafi zniszczyć cały klimat filmu i spowodować, że nie ruszy mnie on wcale. Jednakże… muzyka w filmie potrafi również poruszyć wszystkie moje struny i spowodować, że film zrobi na mnie wrażenie „wow!”. Tak było w przypadku Suicide Squad – muza dodawała klimatu :)
Fabuła – bardzo spójna, od początku do końca wiesz o co chodzi, bez zbędnego kombinowania, jak to było w przypadku Batman vs Superman – innego filmu w wykonaniu DC. Może nie ma zaskoczeń, może momentami jest zbyt ckliwie, ale… trzyma mroczno-zabawny klimat :) Postać Killer Croca czy Harley Quinn wywoływały solidny uśmiech na mojej twarzy :) Nawet przez chwilę nie nudziłam się na tym filmie i wyczekiwałam każdej kolejnej sceny z zapartym tchem. Z kina wyszłam zajarana i chciałam więcej! :) Także mimo fali krytyki na film, która już krąży w świeci to ja należę do tej nielicznej grupy osób, którą film w 100% kupił :) Ale może nie jestem najlepszym wyznacznikiem skoro najnowsza część Gwiezdnych Wojen była dla mnie marna kopią swoich poprzedniczek i w ogóle nie trzymała klimatu, a ludzie jarali się nią jakby ktoś im miliony dolców pakował do kieszeni :P
Podsumowując: minusy filmu: zbyt ckliwy momentami; zaś plusy to zdecydowanie świetne postacie, mocne efekty, czarny humor, znakomicie dopasowana muzyka, klimat psychozy w pozytywnym stylu utrzymany, fabuła, w której nie zastanawiasz się „wtf oni chcieli przekazać?”. Wniosek? Film zdecydowanie wart zobaczenia i dla mnie trafia na listę filmów do których jeszcze kilka razy wrócę :)
p.s. Oczywiście jak to ze mną bywa – w tle musi pojawić się moda ;) W filmie nie ma co o niej opowiadać, ale za to premiery filmu, to już zupełnie inna bajka. Cara, Margot oraz Jared reprezentują genialny styl na „filmowym” dywanie. Cara mocno wczuła się w klimat swojej filmowej bohaterki Enchantress i trzeba przyznać, że bardzo jej to pasuje :) Zresztą… zobaczcie sami.
Źródło zdjęć: google.pl images
Komentarze
Prześlij komentarz