Jeden z lepszych filmów Marvela. Niesamowicie
wykonany. Każda scena robi ogromne wrażenie i oglądając ten film człowiek nie
jest w stanie oderwać wzroku od ekranu. Efekty specjalne robią gigantyczne
wrażenie – przepiękne wykonanie. Każdy z bohaterów doskonale zobrazowany i
dopracowany. Muzyka budująca klimat. Fabuła, która wciąga i nie pozwala się
nudzić. A do tego sporo dobrego humoru, co by nie było za poważnie J Taki jest właśnie Dr
Strange – najnowszy film od Marvel Studios.
Naukowiec. Człowiek, który ciągle
chce więcej. Skupiony na celu i ignorujący przy tym cały otaczający go świat.
Tak w skrócie można opisać dr Stephena Strange’a ( w tej roli Benedict
Cumberbatch). Ale co czasu. Jeden wieczór. Jeden wypadek zmienia wszystko.
Człowiek traci to co myślał, że jest dla niego najcenniejsze – swoje narzędzie
do pracy, dłonie. A dokładniej możność władania nimi. Kto z nas będąc na jego
miejscu nie zrobił wszystkiego, aby odzyskać utracone życie? Kto nie próbowałby
wszystkiego, aby znów stać się sobą? Tak też postępuje dr Strange, a każde
niepowodzenie sprawia, że staje się coraz bardziej zniszczony, zdesperowany i
zgorzkniały. Staje na krawędzi walki o siebie. I podejmuje ostatni krok,
którego sam by się po sobie nie spodziewał. Idzie za radą nieznajomego i
ostatnie pieniądze wydaje na lot w jedną stronę do Nepalu. Stawia wszystko na
jedną kartę. Czy gdyby wiedział co czeka go na miejscu to podjąłby takie
ryzyko? Dr Stephen Strange na pewno nie ;) Ale zdesperowany człowiek chwyta się
każdej deski ratunku. Na miejscu poznaje Starożytną, graną przez genialną Tildę
Swinton – uwaga, w wersji łysej ;) Czarodziejka otwiera mu oczy na świat o
którego istnieniu nawet nie śnił. Świat duchowy otaczający nas na każdym kroku,
ale przez wielu niedostrzegany. Ambicja pcha Strange’a do poznania każdego
zakamarka tego nowoodkrytego, nowoukazanego świata, łącznie z tymi pozornie zakazanymi.
W końcu nie zawsze trzeba grać według ściśle ustalonych reguł ;) Właśnie o tym
w dużym stopniu jest film – o przekraczaniu granic ;) Własnych, świata,
społeczeństwa, swojego umysłu i ciała. Nie wszystko jest czarne czy białe –
szarość czasami to jedyna słuszna droga, aby na końcu znalazło się światło J
Magia jest elementem nieodłącznym
filmu. Manipulacja czasem i przestrzenią, opuszczanie własnego ciała, projekcje
astralne, tworzenie broni z energii kosmicznej – wszystko w świecie metafizycznym.
Uwielbiam filmy w takim klimacie. W tym wypadku magia ukazana jest w przepiękny
sposób jeśli chodzi o formę wyrazu. Duży szacun dla grafików za tak szczegółowe
dopracowanie efektów. Fani komiksów, fantastyki i efektów specjalnych na pewno
docenią ten film. Prawdziwa uczta dla oka. Ukazanie walki białej (choć nie do
końca) i czarnej magii, konsekwencji używania obu i ceny jaką trzeba za to
zapłacić jest na najwyższym poziomie. A tak naprawdę odwieczny dylemat na temat
sensu śmierci i próby jej zatrzymania. Do tego bardzo fajnie zmieszano motywy
świata rzeczywistego i magicznego. Oglądaliście Incepcję? Znajdziecie kilka
podobieństw efektów, które wykorzystano w Dr Strange.
Bohaterowie. Każda postać wnosi
coś co filmu. No może poza pomagierami Kaeciliusa (czarny charakter). Wyraziste,
niezwykle różne postacie skupiają na sobie uwagę. Tilda w roli Starożytnej,
która jest mentorką dla Stragne’a, całkowicie mnie zachwyciła. W każdą scenę
wnosi humor, świetne odniesienia do popkultury, a kiedy przychodzi do scen
walki to powala prezentowanymi umiejętnościami aktorskimi.
Humor. Nieraz w trakcie oglądania
filmu wpadłam w atak śmiechu. Nawet sceny walki są nim przesiąknięte. A już
finałowy motyw z pętlą czasu wbija w fotel – nie tylko tak duże wrażenie robią
efekty specjalne, ale również żart „losu”,
który został spłatany ;) A propo scen akcji – ogrmone wrażenie zrobiło na
mnie przerobienie Nowego Jorku na gigantyczną kostkę Rubika w której
bohaterowie walczą odbijając się od ścian, ławek, autobusów i biegnąc po
budynkach jakby to były bieżnie na siłowni. Prawa fizyki w tym filmie nie mają
jakiejkolwiek racji bytu.
p.s. peleryna, która robi co chce
i kiedy chce totalnie Was rozwali – przygotujcie się na to mentalnie ;)
Kim jestem i w co wierzę? Czyli
dylematy głównego bohatera. Jak to bywa z filmami Marvela główny bohater musi „nieść
swój krzyż”. Traci wszystko przez wypadek. Zyskuje coś zupełnie nowego dzięki
otworzeniu oczy na świat. Trzyma się zasad, podchodzi do zadań bardzo
ambicyjnie, a jednocześnie łamie wszystkie reguły kiedy zachodzi taka potrzeba.
Dopiero stanięcie na krawędzi życia – walka o ludzkość i jej istnienie -
pokazuje mu co tak naprawdę było dla niego ważne i co stracił. Ale czy na pewno
na zawsze została utracona? ;) W końcu czekają nas kolejne części – oby z lepszymi
czarnymi charakterami (w tym wypadku niestety poza fajnym makijażem Mads
Mikkelsen nie błysnął). I nie zapomnijcie zostać do końca napisów, a dowiecie
się kogo możemy spodziewać się w kolejnej częśći przygód przez świat
podświadomości i metafizyki w wykonaniu dr Strange’a ;)
Źródło zdjęć: wyszukiwarka Google
Komentarze
Prześlij komentarz