Portugalia – koniec Europy. Kraj
żeglarzy i wina J
To właśnie tam dwa tygodnie temu zawędrowałam. Jak doszło do tego, że akurat na
Portugalię, a dokładniej na Porto, padło? Historia "prawie" romantyczna. Dziewczyna
poznaje faceta. Jest im ze sobą naprawdę super, ale jest jeden mankament –
facet wyjeżdża na Erasmusa do Portugalii. Stwierdzają „a co tam, damy radę”.
Facet wyjeżdża. Ustalają, że dziewczyna go odwiedzi. Bukowane są bilety,
planowany wyjazd. 11 dni w Portugalii – wow. Mijają dwa tygodnie i co? I
wszystko się sypie – facet nie wie czego chce, związek się rozsypuje, a dziewczyna
zostaje z biletami lotniczymi. I co tu zrobić? Odpowiedź jest prosta – jechać mimo
wszystko, aby zobaczyć Porto i przeżyć przygodę J
Zmienia datę wyjazdu, skraca wyjazd, pakuje się i jedzie. I co? I niczego nie
żałuje J A
oto historia jak sobie poradziła i co pokochała, a co wolałaby, aby się nie
wydarzyło w Porto J
Gdzie by tu spać?
Rozstanie z facetem spowodowało
brak noclegu. Ale w dobie Internetu to nie problem. Szczególnie, że według
wielu portali i blogów to właśnie Portugalia ma najlepszą w Europie bazę
hosteli jeśli chodzi o stosunek jakości do ceny. Wejście na booking.com, kilka
klików, parę przejrzanych hosteli i mamy to J
Dwie noce w prywatnym pokoju z własną łazienką w samym centrum Porto za…
niecałe 30 euro. Cena jak z bajki. Ale czy było tak kolorowo? Lokalizacja
faktycznie super – bardzo blisko głównej stacji metra Trindade, gdzie spotykają
się wszystkie (5) linie metra. 5 minut spacerem od hostelu już znajdowałam się
na Av. Dos Aliados rozpoczynającej centrum miasta. Całe stare miasto można
przejść spokojnie na nogach – komunikacja miejska niepotrzebna w ogóle. A nawet
warto to zrobić i powędrować bocznymi uliczkami. Dlaczego? O tym za chwilę.
Wróćmy do hostelu. Co mnie zaskoczyło? Zapach. W Portugalii bardzo dużo pada i
wilgotność powietrza jest wysoka przez co w mieszkaniach czuć wilgocią. Nie
jest to coś do czego mogłabym się przyzwyczaić. Co jeszcze na minus? Zimna woda!
Akurat w moim hostelu było tak, że ciepłą wodę miałam tylko rano, więc
wyobraźcie sobie moją reakcję jak weszłam wieczorem pod prysznic i dostałam
lodowatą wodą :P Także hostel wybronił się tylko przemiłym chłopakiem na
recepcji, który zaprosił mnie na kolację urządzaną przez gości hotelu – ależ się
uśmiałam i najadłam makaronu :P, ceną oraz lokalizacją.
w drodze do centrum miasta
Zakochana w architekturze
Od zawsze mam fioła na punkcie
architektury, w sumie wciąż się sobie dziwię, że jej nie studiowałam i dziś nie
projektuję. Ale wróćmy do tematu. Porto to miasto z duszą. Każda uliczka w
centrum może zaskoczyć niesamowitymi budynkami, warto się po nich poszlajać i
trochę zgubić na mieście. Pełno starych budowli pamiętających czasy początku
stawiania miasta. Kościoły na każdym kroku, stare kamienice, mnóstwo placów,
przepiękna stacja metra San Bento ozdobiona (jak całkiem sporo budynków w
Porto) azulejos, czyli błękitno-białymi płytkami, czy super nowoczesny budynek
Casa de Musica. To co najbardziej mnie zauroczyło to Riberia – nabrzeże Porto,
na którym znajdują się wąskie kamienice we wszystkich kolorach tęczy przytulone
do siebie na wysokościach, pod którymi się spaceruje, a do których schodzi się
długimi alejkami schodów. Miejsce, które tętni życiem i stylem. Można sobie usiąść
na schodkach i popatrzeć na rzekę, na drugą stronę, gdzie znajduje się Vila Nova
de Gaia, miasteczko pełne tradycyjnych winiarni ze specjałem Portugali – porto.
Warto się tam wybrać na degustację win – najlepsza droga to most. I to nie byle
jaki, a Ponte de Dom Luís I, zaprojektowany przez ucznia Eiffla, Théophilaowa
Seyrigowa. Ale poza winem i popatrzeniem na Porto z nabrzeża Gai, nie ma za
bardzo co tam robić ;) Obowiązkowe miejsce na mapie Porto? Wspinaczka po super
wąskich schodach na wieżę Clerigos (Igreja e Torre dos Clérigos), z niej mamy
niesamowity widok na całe Porto i te cudowne czerwone dachy. Ale… też na ocean J Wejście na wieżę
kosztowało mnie 3 euro i sporo stresu co by mnie nie zepchnęli ze schodków :P
jest naprawdę wąsko, a ruch jest w dwie strony, więc trzeba zatrzymywać się na
tych szerszych rogowych fragmentach i przepuszczać tych idących w przeciwnym
kierunku. Ale dla tych widoków warto było się pomęczyć.
Pogoda – weź parasol lub prochowiec
W Porto lubi popadać ;) Mnie się
poszczęściło i miałam świetną pogodę jak na początek listopada. 20 stopni, dużo
słońca, a deszcz był tylko o poranku i mnie budził, bo tak mocno padało.
Natomiast wiem od lokalsów, że faktycznie potrafi zacząć padać totalnie z
zaskoczenia. Po prostu nagle robi się ciemno i idzie oberwanie chmury.
Szczególnie ich jesienio-zimą. Także jeśli ktoś chciałby jechać teraz to
polecam zabrać ze sobą przeciwdeszczową parkę i nosić ją w plecaku ;) Ja się
bez niej nie ruszałam na miasto.
Nocne życie – czy Ci ludzie w ogóle śpią?
Owszem śpią, tyle, że do późna :P
Życie nocne zaczyna się dopiero po 23, wcześniej miasto jest pełne tylko
turystów i dzieciaków ze szkoły. No i… dziwnie ubranych studentów :P
Przypominali mi postacie z Harrego Pottera tyle, że bez emblematów (filmik był na snapie, jak i cała relacja z Porto w trybie live ;)). Cali w
czarnych szatach i zawsze chodzący w grupkach. To tradycja wśród świeżaków
uniwersyteckich – taki znak rozpoznawczy ;) Ale wróćmy do tego co interesujące –
życie nocne Porto. Pubów i klubów w centrum nie brakuje, więc jest gdzie się
napić i gdzie potańczyć. Przy czym na tany tany przed 3 nie ma co się nawet
wybierać – kluby są pustawe do tej godziny. Co mnie zaskoczyło? Zielony absynt
z Somersby jabłkowym ;) „Aż” 1,5 euro za drinka, który może zabić :P albo
spowodować, że robi się głupoty J
Ludzie szybko się w Porto upijają i nawet tańczą na ulicach, rzyganie pod drzewkami
pominę chwilą milczenia… I już jej wystarczy :P Dla ludzi, którzy chcą
poimprezować Porto świetnie się nadaje. Znajomości zawiera się tu bardzo
szybko, już pierwszego wieczora poznałam chyba z 10-15 osób. To nie wpływ
mentalności Portugalczyków, lecz ogromnej ilości Erasmusów i obcokrajowców na
mieście wieczorową porą. Zapewne nie zaszkodził fakt bycia kobietą ;) Ale skąd
mogłam o tym wiedzieć przed wyjazdem, że nawet w trakcie zwiedzania miasta
można zawrzeć nowe znajomości, bo ludzie zaczepiają się na ulicach i z
samotnego zwiedzania robi się grupowe? Nie mogłam :P więc zapobiegawczo
skorzystałam z appki Coachsurfingowej i zrobiłam wydarzenie, że przyjeżdżam i
przyda mi się guide po Porto. Odzew był ogromny – hmmm ciekawe czemu sami
faceci :P W ten sposób np. poznałam Andre – francuza mieszkającego od lat w
Porto, który zabrał mnie na miasto już pierwszej nocy, a drugiej zorganizował
lekcję salsy, na której okazało się, że ja naprawdę nie nadaję się do tańczenia
w parze, bo przy słabych partnerach zaczynam prowadzić, a przecież to nie moja
rola :P Tak czy siak – jeśli ktoś planuje solo wyjazd do Porto i obawia się
samotności, to niech wyrzuci z głowy te bzdury J
Ludzie są przyjaźnie nastawieni i bardzo szybko zawiera się nowe znajomości. W
tym mieście człowiek nie czuje się samotny.
ziomki towarzyszące w jedzeniu ;)
po imprezie ;)
Ocean – miłość od pierwszego wejrzenia
Miejsce, które najbardziej
chciałam w Portugalii zobaczyć to ocean. Sorry – dziewczyna znad morza, więc
wiadomo, ze ciągnie ją do wody :P Dlatego wybrałam się na plażę do Matosinhos,
a dokładniej na plażę surferów. Coś niesamowitego. Spędziłam tam kilka godzin,
spacerując, grzejąc się na słonku na kamieniach, wspinając się po skałkach i
mocząc stopy w lodowatym oceanie. Jedno z piękniejszych miejsc w których było
mi dane się znaleźć. Ten zapach, kolor wody, wiatr znad oceanu – obłędne. To
właśnie ocean namówił mnie, żebym jeszcze wróciła do Portugalii, więc już
powoli planuję podróż do Lizbony i do Lagos ;)
a posiedzę sobie nad oceanem :P
Hajsy hajsy, bo hajs musi się zgadzać
Pobyt w Porto na 3 dni wyniósł
mnie niecałe 60 euro, a do oszczędnych to ja nie należę :P W tym mamy hostel,
komunikację miejską (kupiłam dwa bilety 24godzinne za 7 euro – trzeba pamiętać,
że kartę którą się doładowuje „andante” należy pyknąć o kasownik przed każdym wejściem
do środka komunikacji), jedzenie, picie, wejścia na wieżę czy do muzeum i
magnesy dla znajomych :P więcej hajsu to ja na lotnisku zostawiłam czekając 3h
na lot i robiąc zakupy :P Porto to miasto w którym można poszaleć za małe
pieniądze. Loty też do najdroższych nie należą, no mnie trochę po kieszeni
uderzyły bo dwa razy kupowałam bilet na wylot do Porto, ale zdecydowanie warto
było J
A propo jedzenia
Jedyne co mi naprawdę w Porto nie
podpasowało to właśnie jedzenie L
Zdecydowanie za tłuste jak dla mnie, choć na pewno przedalkoholowo przydatne. Francesinha
– specjał portugalski prawie mnie zabił ilością tłuszczu :P Tost zapieczony w
serze, gdzie w środku znajduje się mnóstwo mięsa, a wszystko to pływa w sosie z
piwa i pomidorów, często też do sosu wrzucane są frytki. Bomba kaloryczna! Ponadto
Portugalia słynie z wysuszonego, solonego dorsza – jadłam go w wersji zmielonej
i zrobionej w bułce tartej. Więcej oddałam go mewom niż sama zjadłam :P Także
dobrze, że byłam tam krótko bo umarłabym z głodu :P Jeśli chodzi o ceny
jedzenia to tragedii nie ma – do 10 euro zje się obiad w restauracji. Za moją
francesinhie w ponoć najsłynniejszej knajpie w Porto - Cafe Piolho D'Ouro –
zapłaciłam koło 8 euro. A nie dość, że jedzenie jakościowo było naprawdę dobre
(mimo, że tłuste) to spędziłam obiad na ogródku, w słoneczku tuż przy starym
budynku uniwersytetu. Warto było wydać te 8 euro ;)
Podsumowując:
Nie moja mentalność (miasto za
późno budzi się życia), nie żywność dla mnie, zapachy w domach też by mnie nie przekonały,
aby tam mieszkać, były facet zachował się co najmniej żałośnie (a to najlżejsze
określenie jakie mi przychodzi do głowy – wtajemniczeni wiedzą o co chodzi) w
trakcie mojego pobytu, ale… Porto to świetne miasto na krótki wypad. Tętni
życiem, nie da się tam być samotnym, miejsc do zobaczenia jest ogrom i
momentami nie wiadomo już gdzie się patrzeć, żeby czegoś nie przegapić, jest
tanio i przyjemnie pogodowo. A ocean przekreśla wszystkie minusy tego miejsca.
Będąc na plaży czułam się całkowicie jakbym była we właściwym miejscu – nawet nie
umiem tego wyjaśnić, to trzeba samemu poczuć. Na pewno jeszcze wrócę do
Portugalii – 3 dni na zwiedzenie Porto całkowicie mi wystarczyły, więc kolejny
kierunek: Lizbona na wiosnę J
Oceanie, czekaj na mnie ;)
Zdjęcia: własne wykonane srajfonem
Komentarze
Prześlij komentarz