Kochajmy marzycieli – czyli miłość w pędzie ku realizacji marzeń

Film, który totalnie rozwalił konkurencję na rozdaniu Złotych Globów zdobywając statuetki we wszystkich najważniejszych kategoriach – np. najlepszy film, najlepszy scenariusz, najlepsi aktorzy pierwszoplanowi. Kto by się tego spodziewał po musicalu? Pewnie nikt – szczególnie, że nie jest to gatunek, który każdy jest w stanie przetrawić :) Tyczy się to również mnie – śpiewy i tańce w filmie nie zawsze są dla mnie do przeżycia, jak chociażby było to z Mamma Mia. Jednakże w przypadku La La Land’u nie wyobrażam sobie, aby można było go inaczej przedstawić niż kolorem, muzyką i tańcem. Film jest całkowicie obłędny! A dlaczego tak uważam? O tym będzie dalej o ile jesteście na siłach przebrnąć przez sporo ah’ów i oh’ów ;)




Zakochałam się w La La Land przede wszystkim ze względu na estetykę filmu – klimat z lat 30-40tych od zawsze trafia w moje gusta. Tyle koloru i nadawanie klimatu stylizacjami, miastem, lokalami – wszystko idealnie współgrające ze sobą i znakomicie dopracowane. Tworzą wręcz wyjątkowy świat stanowiący tło dla historii marzycieli. Scenariusz jest świetnie napisany – nie mam momentów w których człowiek się nudzi. Elementy muzyczne – tańce, śpiewy i swawole :P – są idealnie osadzone w scenach, nie jest tego za dużo, także człowiek nie jest się nimi przytłoczonym. A gra aktorska? Nie dziwię się, że Ryan Gosling i Emma Stone (grający główne role) przygarnęli po Złotym Globie. Stworzyli postacie, z którymi jesteśmy w stanie się całkowicie utożsamić. Wciągają Cię w swój świat, w którym każde z nich ma swoje marzenie. Poznajemy ich drogę ku realizacji tych marzeń, wyboje, w które wpadają po drodze i historię ich miłości. Malusi spoiler: niekoniecznie z happy endem. Droga, którą pokonują Mia i Sebastian (główni bohaterzy) ku swoim marzeniom nie jest łatwa i jak się okazuje czasem ludzie, aby osiągnąć to czego chcą muszą zrezygnować z czegoś, a raczej kogoś. Gdy pierwszy raz widzimy na ekranie tą dwójkę to nic nie wskazuje na to, aby miało między nimi zaiskrzyć. A jednak scenarzysta tak ułożył wydarzenia, że nie mogło stać się inaczej. Ale czy byli sobie przeznaczeni? Mimo, że amorki latają w powietrzu, świat się zatrzymuje i można się porzygać tęczą to mamy wielki Bang rozstaniowy i każde idzie w swoją stronę gonić za swoimi marzeniami. Bo jak się okazuje, dwoje marzycieli może niekoniecznie jest dla siebie dobrym wyborem. 



Finałowa scena to armagedon emocji. Przez cały film bohaterom towarzyszy piosenka – można powiedzieć, że taka ich „prywatna” nuta. W końcu Sebastian to muzyk jazzowy ;) Mia zaś pragnie zostać aktorką. Gdy na koniec widzimy gdzie dotarli osobno i właśnie do tej melodii dostajemy od scenarzysty retrospekcję jak mogło wyglądać ich wspólne życie to pękły moje kanały łzowe i się rozkleiłam. Miał to być rodzaj zamknięcia dla każdego z bohaterów. Zrealizowali swoje marzenia, ale czy „koszt” był tego wart? To już zostawione jest do oceny każdego widza z osobna. Moim zdaniem? Warto było poświęcić związek dla swoich marzeń – gdyby tego nie zrobili nigdy by sobie nawzajem nie wybaczyli. Czy byliby szczęśliwi? Tego nie wie nikt, w końcu gdybanie nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. A żałowanie tego co mogłoby być, a się nie wydarzyło nie ma najmniejszego sensu. 





Podsumowując film: kradnie serce od pierwszej sceny. Każdy jest w stanie utożsamić się z bohaterami – każdy o czymś marzy. Tylko w przeciwieństwie do bohaterów nie każdy jest w stanie wybrać siebie, aby gonić za tym marzeniem. Większość ludzi niestety (w mojej ocenie) stawia potrzeby drugiej osoby wyżej niż własne. Co według mnie może unieszczęśliwiać – przestajemy być w części sobą. Wydaje mi się, że to, że ludzie decydują się być razem nie powinno zmieniać ich życia i tego kim są. A już przede wszystkim nie powinni ściągać się w dół rezygnując z czegoś czego pragnęli, aby dogodzić drugiej osobie. Powinni się ciągnąć ku górze i być dla siebie puszerem i wsparciem ;) Ale wróćmy do filmu – mimo, iż to musical to każdy (faceci też) o ile ma jakiś zmysł estetyki będzie zachwycony La La Land’em. Takich filmów już się nie kręci. Pełnych emocji, koloru, pozytywnych wibracji, tak przemyślanych i tak wciągających :) Ja na pewno jeszcze nie raz się za niego zabiorę, by na prawe dwie godziny delektować się tym genialnym widowiskiem :) 


Zdjęcia: Google Images

Komentarze